Feyenoord wciąż szuka dodatkowego napastnika. W zeszłym sezonie również było to potrzebne. W ostatecznym rozrachunku na De Kuip zjawił się Lucas Pratto. I delikatnie mówiąc, nie była to udana współpraca.
- Sytuacja była prosta. Brakowało kogoś jeszcze w ofensywie, a budżet był ograniczony. Dick Advocaat podał kilka nazwisk, ale wszystko i tak opierało się o finanse. Ostatecznie mieliśmy trzech kandydatów. Oprócz Lucasa Pratto także na przykład jeszcze Ricky van Wolfswinkel. Sztab wybrał tego pierwszego. Wiedzieliśmy, że nie jest szybki, ale miał duże doświadczenie - przypomina w wywiadzie dla AD Frank Arnesen.
- Po przyjeździe poddaliśmy go badaniom medycznym i wypadł na nich dobrze. A później to już po prostu pech. Wkrótce wylądował na ławce i w pewnym momencie zapytał, czy może ze mną porozmawiać. Przede wszystkim chciał pomóc, powiedział. Zawsze wskazywał, że nie jest na wakacjach w Holandii. Zawsze był pozytywny. Nie winię go - dodaje Duńczyk.
Pratto w końcówce sezonu doznał poważnej kontuzji. Jego wślizg w Klasyku poskutkował złamaniem nogi. - Do dziś jest mi tak po ludzku bardzo smutno, że musiał wrócić do domu z poważną kontuzją. Odwiedziłem go tuż przed jego powrotem do Argentyny. Siedział tam na wózku inwalidzkim ze wszystkimi swoimi walizkami. Przeprosił, że nie pomógł drużynie tyle, ile by sobie życzył. I rzeczywiście tak było, inaczej to sobie wyobrażaliśmy. Ale to naprawdę nie kosztowało nas milionów, jak czytam tu i tam.
Komentarze (0)