Mecz Feyenoordu ze sc Heerenveen był wczoraj prawdziwym spektaklem pełnym absurdalnych sytuacji. Oglądaliśmy anulowane gole, kontrowersyjne żółte i czerwone kartki, dyskusyjne interwencje VAR, zerwane gumki od spodenek sędziego oraz kuriozalny moment, w którym czwarty arbiter musiał w truchcie odprowadzać głównego sędziego do szatni po nowy sprzęt. Wszystko to już zostało szeroko omówione – poza jednym: gwizdkiem z trybun.
Z powodu całego tego chaosu doliczono aż czternaście minut. W jedenastej minucie doliczonego czasu Feyenoord jeszcze raz ruszył do ataku. Gijs Smal posłał piłkę w kierunku Gaoussou Diarry, a w tym samym momencie rozległ się gwizd. Problem w tym, że nie był to sygnał sędziego Robina Hensgensa, lecz „żart” jednego z kibiców, który zabrał na mecz gwizdek.
Na boisku efekt był jednak identyczny, jakby arbiter rzeczywiście przerwał grę. Diarra, przekonany że akcja została zatrzymana, zamiast utrzymać piłkę przy sobie i wywalczyć cenne sekundy, w frustracji posłał ją daleko za linię końcową. Hensgens w ogóle nie użył gwizdka i zgodnie z przepisami przyznał drużynie gości aut bramkowy. To dało Heerenveen jeszcze jedną okazję do wrzucenia piłki w pole karne Feyenoordu, a chwilę później – do wykonania groźnego rzutu wolnego tuż sprzed szesnastki. Wszystko przez niewinny, jak mogło się wydawać, gwizd z trybun.
Trudno to nazwać zabawnym. W momencie, gdy Feyenoord walczył o przetrwanie i o utrzymanie kompletu punktów, taki „żarcik” mógł kosztować drużynę bardzo wiele. Każdy, kto pamięta poprzedni sezon, wie, jak bolesne mogą być straty punktów już na początku rozgrywek. Na szczęście rzut wolny został fatalnie wykonany i nie zakończył się bramką. Bo aż strach pomyśleć, że przez nieodpowiedzialne zachowanie jednego kibica Feyenoord mógłby wypuścić zwycięstwo z rąk.
Komentarze (0)