Psssssssssssssss, złośliwi mogliby powiedzieć, że taki odgłos wydawał wczoraj wieczorem pękający, napompowany przez media do granic możliwości balon oczekiwań, mniej lub bardziej przypadkowych, kibiców reprezentacji. Przyznam szczerze, że z tą reprezentacją było mi nie po drodze praktycznie od początku. Osoba selekcjonera, jego decyzje, farbowane lisy, nowe „dynamiczne logo” to wszystko sprawiało, że w pewnym momencie życzyłem temu zespołowi porażek, przed samymi mistrzostwami zadziałała na mnie jednak „eurogłupawka” i przez sympatię do graczy takich jak Grosicki, Lewandowski i Wasilewski nie zostałem może jakimś wielkim kibicem, ale nie życzyłem też reprezentacji źle. Nie uległem jednak huraoptymizmowi (pozdrowienia dla mediów w Polsce, szczególnie dla TVP, TVN-u i Romana Kołtonia) i na całą tą szopkę patrzyłem z lekkim zażenowaniem, ale dzięki temu też i chłodnym okiem, śmieszyły mnie głosy o półfinale, ale wyjście z grupy, zwłaszcza przy tak korzystnym ustawieniu rywali, uważałem nie za potencjalny sukces, lecz za obowiązek, rzeczywistość okazała się jednak równoznaczna ze słowem kompromitacja (chociaż spora część dziennikarzy, celebrytów dalej uważa inaczej, ale widać już pierwsze oznaki dochodzenia do głosu krytyków, którzy jeszcze parę dni temu byli zagłuszani, ale to tak na marginesie). Co oczywiste zaczęło się więc pierwsze szukanie winnych i próba znalezienia odpowiedzi na pytanie dlaczego stało się tak, a nie inaczej?
Euro 2012 było już czwartą imprezą w tym stuleciu , w której „biało-czerwoni” nie sprostali wyjściu z grupy, co oznacza, iż po raz czwarty jesteśmy zmuszeni przerabiać ten sam scenariusz zdarzeń, ponadto od 2002 roku główne powody klęski są takie, z jedną małą różnicą, która sprawia, że Franz Smuda jest o wiele większym przegranym, niż Engel, Janas, czy Beenhakker. W 2002, 2006 i 2008 roku na przeszkodzie stały zawsze te same błędy (chociaż w 2002 niekoniecznie był on błędem), oraz jeden czynnik obiektywny. Ale po kolei, mimo tego, że minęło już 10 lat z pewnością większość z nas pamięta jak wyglądały przygotowania do koreańsko-japońskich mistrzostw i jaki też był ich skutek, drużyna prowadzona przez Jerzego Engela jako pierwsza występująca po tak długiej przerwie na mistrzostwach świata zapłaciła frycowe i z powodu braku doświadczenia zwyczajnie spaliła się mentalnie przed imprezą takiej rangi, zawiodło również przygotowanie fizyczne do turnieju, piłkarze zamęczeni ciężkimi treningami, odstawali od swoich rywali, ostatnim ważnym czynnikiem był ten obiektywny, polscy piłkarzy byli zwyczajnie słabsi od Koreańczyków, Portugalczyków i Amerykanów (mały skrót myślowy, wygraliśmy z nimi mecz, ale byliśmy gorsi w grupie, dzięki za poprawkę furtok) i mimo najszczerszych chęci nie byli w stanie pokonać swoich rywali. Przed kolejnymi wielkimi imprezami wydawało się więc, że nauczeni własnymi porażkami nie dopuścimy do kolejnych. Jak było, również wiemy, każdy kolejny selekcjoner popełniał również te same błędy, znowu problemem, zarówno w 2006 i 2008 roku, było przygotowanie fizyczne, oraz paradoksalnie brak doświadczenia, który był spowodowany tym, iż za każdym razem z kadry „odstrzeliwani” byli doświadczeni zawodnicy, którzy na poprzednich mistrzostwach już występowali. Ważne było oczywiście także i to, że podobnie jak w 2002 roku Polacy byli od swoich rywali po prostu słabsi i ponadto gorzej przygotowani fizycznie co zdecydowanie zmniejszało ich szansę na wygraną.
Złą passę miały przerwać rozgrywane między innymi w Polsce mistrzostwa Europy, w tym celu skompromitowanego Leo Beenhakkera zastąpił nieskompromitowany wtedy jeszcze, Franciszek Smuda, popularny Franz zapowiadał trzymanie się określonych twardych zasad, konsekwencję i unikanie błędów poprzedników. Tak szybko jak te deklaracje wypowiedział, tak szybko zaczął się z nich wycofywać. Trenerowi-selekcjonerowi zaczęło się zwyczajnie palić w dupce, powołania otrzymywali więc tak pogardzani przez Smudę gracze z zarzutami korupcyjnymi, rozpoczął się również i masowy werbunek graczy o często wątpliwych polskich korzeniach. Franz zaczął również pomału pozbywać się zespołu charyzmatycznych graczy, którzy mogli podważyć jego pozycję, dodajmy do tego, częste mijanie się z prawdą, ciągłe zmienianie zdania i otrzymujemy obraz człowieka, który upodobnił się do swoich poprzedników tak mocno jak to tylko było możliwe. W kraju wzrastała jednak Futbolowa histeria i każde najmniejsze nawet słowa krytyki nie były mile widziane, a osoby je wypowiadające zostały zepchnięte na margines, vide Jan Tomaszewski. Dzień zero w końcu nadszedł, tym razem w przeciwieństwie do poprzednich mistrzostw po raz pierwszy mieliśmy zawodników grających na najwyższym poziomie, którzy mieli dać gwarancję wyjścia z łatwej grupy, po raz kolejny zawiodło jednak przygotowanie fizyczne, w każdym ze spotkań reprezentantom starczało sił na około 30 minut przyzwoitej, czy to na początku czy na końcu spotkania, ze względu na taką, a nie inną selekcję brakowało również doświadczonych graczy. Gwoździem do trumny okazały się jednak decyzje personalne i taktyczne selekcjonera, czy to słynny już brak zmian w pierwszym spotkaniu z Grecją, czy też nagła zmiana ustawienia z tego, które ćwiczone było przez dwa lata, na defensywne, w którym zawodnicy ze sobą nie grali i zwyczajnie go nie czuli, ponadto Smuda wystawiał zawodników, którzy do 4-3-2-1 nie mieli po prostu do niego predyspozycji. Podobnie jak w pierwszym meczu mistrzostw, dalej zawodziły również i zmiany, co prawda tym razem, mimo wcześniejszego kwestionowania ich zasadności Franz zdecydował się na ich stosowanie, jednak zarówno z Rosją, jak i szczególnie z Czechami były one chaotyczne i pozbawione sensu, wystarczy tu chociażby wspomnieć o zdjęciu najlepszego na boisku Polanskiego, który trzymał środek pomocy w ryzach, oraz wprowadzenie Pawła Brożka, co już zakrawało na kpinę. Przykładów niekonsekwencji i błędnych decyzji Smudy było jeszcze więcej, ot chociażby nie danie szansy Grosickiemu, nagłe odstawienie Rybusa i niezrozumiałe stawianie na nie dających nic drużynie „farbowanych lisów”. Zespół nie wypracował również jakichkolwiek schematów gry ofensywnej, wszelkie akcje były albo indywidualnymi zrywami określonych graczy, albo opierały się na ich pracy w klubie, chociażby bramka z Grecją, która była żywcem wyciągnięta z notesu Juergena Kloppa.
Franciszek Smuda padł ofiarą swoje pychy, starał się pokazać wszystkim, że to tylko on ma rację, nie przyjmował do siebie jakiejkolwiek krytyki, niestety ofiarą tego padł głównie naród i jego oczekiwania. Trzeba jednak pamiętać, że selekcjoner mimo, iż był głównym architektem klęski na Euro, nie był architektem jedynym, zawiedli również piłkarze, zwłaszcza ci po których kibice oczekiwali najwięcej. Pozostaje nam więc zastanowić się czy cokolwiek po tych mistrzostwach w sferze sportowej nam pozostało, od rana duża część dziennikarzy, przekonuje nas, że jest nadzieja na przyszłość i szkielet drużyny, wydaje mi się jednak, że jest to myślenie typowo życzeniowe, a reprezentacja Polski pod wodzą Franciszka Smudy nie wypracowała żadnych schematów, własnego stylu, nie wytworzył się również żaden trzon tego zespołu, zamiast tego mamy niespełnione rozczarowania, powstający konflikt ze związkiem i niepewność co do intencji zaciągu zagranicznego. Przed następcą Franza stoi więc trudne zadanie stworzenia wszystkiego na nowo i zmienienia grupki niezłych piłkarzy w zdolną osiągnąć sukces drużynę.
Komentarze (0)