Feyenoord Rotterdam w czwartek wieczorem odniósł pierwsze zwycięstwo w tegorocznej edycji Ligi Europy, pokonując Panathinaikos FC 3:1. Mecz, który z powodu szalejącego nad Holandią sztormu „Benjamin” długo stał pod znakiem zapytania, ostatecznie doszedł do skutku – choć gra gospodarzy pozostawiała sporo do życzenia. Bramki Givairo Reada, Anisa Hadj Mousy i Cyle’a Larina wystarczyły jednak, by rozprawić się z wymagającym przeciwnikiem z Grecji.
Przez cały dzień nie było pewne, czy spotkanie w ogóle się odbędzie. Czy zagrają? A jeśli tak – o której? Najpierw mówiło się o 18:45, potem o 16:30… Ostatecznie, po wielu wahaniach, pierwszy gwizdek zabrzmiał o 21:00 w deszczowym, lecz jak zawsze kipiącym atmosferą De Kuip. Gdy tylko sędzia rozpoczął mecz, deszcz cudownie ustał – jakby natura sama chciała dopisać scenariusz do tej europejskiej nocy w Rotterdamie.
Pierwsze minuty należały do gospodarzy. Już w dziesiątej minucie Sem Steijn wyszedł na czystą pozycję i zdobył bramkę, jednak sędzia dopatrzył się spalonego. Feyenoord dominował, grał energicznie i z wiarą, lecz to Panathinaikos jako pierwszy trafił do siatki. W 28. minucie Karol Świderski wykorzystał zamieszanie w polu karnym i z bliska pokonał Timona Wellenreuthera. Niemiecki bramkarz jeszcze przed momentem obronił groźny strzał Kyriakopoulosa, ale wobec dobitki był już bezradny.
Kilka chwil później Wellenreuther ponownie uratował swój zespół, zatrzymując strzał Brazylijczyka Tetê. Feyenoord wyglądał na zaskoczonego i wyraźnie wybitego z rytmu – mimo prób Steijna i Valente piłka nie chciała wpaść do siatki. Gdy wydawało się, że gospodarze zejdą na przerwę z niekorzystnym wynikiem, niespodziewanie błysnął Givairo Read. Prawy obrońca, który wcześniej nie miał najlepszego meczu, w doliczonym czasie pierwszej połowy idealnie wykończył dośrodkowanie Aymena Slitiego. Piłka po odbiciu od słupka wpadła do bramki, a obie drużyny schodziły do szatni przy stanie 1:1.
Po przerwie trener Robin van Persie wprowadził do gry Oussamę Targhalline, lecz poziom meczu długo pozostawał przeciętny. Wydawało się, że żaden z zespołów nie ma pomysłu, jak przejąć inicjatywę. Wtedy jednak nadeszła chwila magii w wykonaniu Anisa Hadj Mousy. Skrzydłowy Feyenoordu, dotąd mało widoczny, popisał się serią finezyjnych zwodów, ośmieszył obrońcę Panathinaikosu i precyzyjnym strzałem dał gospodarzom prowadzenie 2:1.
Ten gol podziałał jak zastrzyk energii. Feyenoord nabrał pewności siebie, zyskał kontrolę nad meczem i momentami prezentował widowiskową grę. Ayase Ueda był o włos od zdobycia trzeciej bramki, a chwilę później arbiter Harm Osmers wskazał na punkt karny po zagraniu ręką obrońcy gości, Ingasona. Niemiecki sędzia został jednak wezwany do monitora VAR i po analizie anulował decyzję o rzucie karnym.
Mimo prowadzenia 2:1 Feyenoord nie mógł sobie pozwolić na chwilę nieuwagi. Na dziesięć minut przed końcem Pantović był bliski wyrównania, lecz gospodarze przetrwali napór. W doliczonym czasie gry przypieczętowali zwycięstwo – rezerwowy Cyle Larin wykorzystał dośrodkowanie Gijsa Smala i ustalił wynik na 3:1. Choć Kanadyjczyk najpierw źle przyjął piłkę, zdołał poprawić i z bliska wpakował ją do siatki – to jego premierowy gol w barwach Feyenoordu.
W końcówce bliski podwyższenia wyniku był jeszcze Leo Sauer, ale jego kontratak zakończył się niecelnym strzałem. Gdy zabrzmiał końcowy gwizdek, trybuny eksplodowały z radości. Feyenoord, po długim oczekiwaniu i w trudnych warunkach pogodowych, wreszcie mógł cieszyć się z pierwszej wygranej w Lidze Europy w tym sezonie. Kibice, którzy cierpliwie czekali na rozpoczęcie meczu, zostali sowicie wynagrodzeni – zarówno wynikiem, jak i emocjami.
Komentarze (0)