W ostatnich dniach 2025 roku AD Voetbalpodcast codziennie podsumowuje miniony rok piłkarski. W odcinku poświęconym Feyenoordowi Mikos Gouka i Maarten Wijffels wracają do pierwszego roku pracy Robina van Persiego w klubie, który od dziecka był jego piłkarską miłością. Van Persie objął zespół w lutym, po zwolnieniu Briana Priske, który musiał odejść w trakcie sezonu. Początek pod wodzą nowego trenera dawał nadzieję, a nawet pojawiały się głosy o ambicjach mistrzowskich. Obecnie jednak strata do lidera, PSV, urosła do jedenastu punktów, a Feyenoord zamiast spoglądać w górę tabeli, coraz częściej musi oglądać się za siebie.
Mikos Gouka stawia przy tym zdecydowane znaki zapytania przy obrazie, jaki narósł wokół Feyenoordu.
– Na De Kuip czasami można odnieść wrażenie, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, że wszystko zmierza w doskonałym kierunku. Nie wypada może głośno mówić o liczbach, ale mówimy o dwunastu meczach, z których wygrywasz zaledwie trzy. I to z Telstar, PEC Zwolle oraz Volendam. Postaw Dicka Lukkiena albo Melvina Boela na ławce na De Kuip, oni też wygrają z takimi rywalami. To jest po prostu bardzo słabe. Tyle że dzięki statusowi Van Persiego wielu ludzi w mediach doszukuje się tu mnóstwa jasnych punktów – na czele z samym trenerem – podkreśla Gouka.
Po odejściu Arne Slota klub chciał trzymać się tej samej wizji futbolu, jednak zdaniem Maartena Wijffelsa w praktyce niewiele z niej pozostało.
– Slot w ogromnym stopniu opierał swoją grę na skrzydłowych, to oni mieli robić różnicę. Jeśli spojrzymy zwłaszcza na pierwszą część sezonu: Hadj Moussa momentami to robi, ale równie często znika. A na lewej stronie właściwie nie widzieliśmy niczego. Różnica między PSV a Feyenoordem jest bardzo wyraźna właśnie na skrzydłach. To samo dotyczy bocznych obrońców – tu także widać sporą przepaść. Za czasów Slota był to jeden z największych atutów drużyny – ocenia Wijffels.
Brak pozyskania nowego lewego skrzydłowego bywa często wskazywany jako stracona szansa, jednak Gouka stara się ten temat nieco zniuansować.
– Można Te Kloese zarzucać różne rzeczy, ale w klubie mieli przed oczami ścieżkę rozwoju Paixão. Sauer miał do tego poziomu dorosnąć. Oczywiście można było kupić zawodnika przed nim, a Sauerowi pozwolić zbierać minuty w jego cieniu, ale on zdobywał je już w NAC. Po dobrym sezonie w tym klubie nie było nielogiczne, że dostanie swoją szansę – tylko że jej nie wykorzystał. Wszyscy mówią: „dostaje dużo zaufania”, ale ja bardzo często widziałem, jak był zmieniany już w przerwie. To nie jest oznaka wielkiego zaufania. Widać, że to chłopak, który się zmaga. Próbuje wycisnąć z siebie wszystko, ale ciągle natrafia na bariery. To ma też związek z presją – zaznacza dziennikarz.
Według Wijffelsa sam sposób gry Feyenoordu coraz bardziej oddala się od skutecznego modelu z czasów Slota.
– To znowu temat tego sezonu: ogromne przestrzenie, w których mogą grać przeciwnicy. Widzieliśmy to przeciwko Twente i Heerenveen – dwoma, trzema podaniami przechodzili przez cały środek. A wtedy napastnicy muszą wracać nawet sześćdziesiąt metrów. I potem wszyscy dziwią się, że jest tyle kontuzji? Dla mnie to wcale nie jest dziwne, jeśli zobaczyć, ile niepotrzebnych metrów muszą przebiegać w trakcie meczu. W Feyenoordzie widać to jak na dłoni – podkreśla.
Gouka wskazuje tu na wyraźną odpowiedzialność sztabu szkoleniowego. – To są rzeczy, które trenerzy muszą rozwiązać: ustawienie na boisku, organizacja gry, odpowiedni pressing, wszystko po kolei. To są elementy treningowe – mówi, dodając, że drażni go także sposób, w jaki Van Persie broni swojej pracy. – Nie jestem kibicem Feyenoordu i staram się oceniać to neutralnie, ale skoro mnie to już męczy, to mogę sobie wyobrazić, że ludziom, których całe życie kręci się wokół Feyenoordu, takie słowa bardzo źle przechodzą przez gardło. Kibice chcą po prostu widzieć, że Twente jest chwytane za gardło – tak jak to bywało w latach pracy Slota, a częściowo jeszcze za Priske. Porażka z PSV stała się w gruncie rzeczy początkiem końca – dodaje.
Wijffels zwraca również uwagę na utratę statusu Feyenoordu w meczach z czołówką. Pod wodzą Van Persiego rotterdamski klub nie wygrał żadnego 'wielkiego' spotkania. – Feyenoord coś sobie zbudował, „aura” to może za duże słowo, ale jednak… te mecze z topem. Wygrali choćby na Arenie, ale kto dziś jeszcze boi się Feyenoordu w hitowych starciach? W tej chwili nikt. Sami zniszczyli strach rywali. A to musi szybko wrócić, bo jeśli nie wygrywasz meczów z czołówką, to nie zdobędziesz też żadnych trofeów – ocenia dziennikarz.
Szerzej podaje on w wątpliwość także praktykę zatrudniania klubowych ikon z niewielkim doświadczeniem trenerskim. – Gdyby Robin van Persie nie miał przeszłości w Feyenoordzie, zarząd patrzyłby na niego jak na trenera, który nie odniósł sukcesu w Heerenveen i który wciąż musi coś udowodnić. Tak by to wyglądało. Ale ponieważ ma przeszłość w Feyenoordzie, ocena jest zupełnie inna – zauważa Wijffels.
Feyenoord niedawno dokonał wewnętrznej oceny i na razie nie decyduje się na radykalne kroki. Van Persie wciąż cieszy się zaufaniem – podkreśla Gouka.
– Wszyscy chcą, żeby w tym układzie można było kontynuować pracę i wierzą, że ostatecznie to się uda. To, jak to wszystko przebiega, jest w pewnym sensie Feyenoordem w pigułce. Ewaluacji dokonuje Te Kloese, który w lutym zwolnił Priske – co kosztowało klub miliony. Pieniądze zarobione na Slocie zostały już wtedy wydane. A teraz on znów, i to wcześniej niż w poprzednim sezonie, musi decydować o trenerze. W takiej sytuacji naturalną, bardzo ludzką reakcją jest chęć, by jednak iść dalej tą drogą i sprawdzić, czy to zadziała – tłumaczy.
– Potem masz jeszcze Sjaaka Troosta i Toona van Bodegoma – kontynuuje dziennikarz, zarzucając decydentom uleganie sentymentom i silną potrzebę, by klubowa ikona odniosła sukces na De Kuip. – To są ludzie, którzy bardzo chcą być na szczycie, ale nie mają w sobie zdolności, by zwolnić Van Persiego. Tak naprawdę potrzebny byłby ktoś z zewnątrz, kto potrafiłby spojrzeć na to w sposób biznesowy. Feyenoord w końcu znów zacznie wygrywać, bo ma naprawdę solidną kadrę. Problem w tym, że klub staje się coraz mniej krytyczny wobec samego siebie. Komunikacja sugeruje wręcz, że drugie miejsce w lidze jest w zasadzie satysfakcjonujące. A to nie napawa optymizmem, jeśli chodzi o przyszłość.
Komentarze (0)