Puchar Holandii miał być dla Feyenoordu szansą na oddech, na odbudowę nadszarpniętego zaufania kibiców i choćby symboliczne przerwanie coraz bardziej niepokojącej serii rozczarowań. Zamiast tego już w pierwszym meczu turnieju otrzymaliśmy brutalne potwierdzenie, że kryzys w Rotterdamie jest znacznie głębszy, niż wielu chciało jeszcze niedawno przyznać. Porażka 2:3 z SC Heerenveen nie była wypadkiem przy pracy ani efektem pecha – była logiczną konsekwencją fatalnego stanu drużyny, która na boisku wyglądała na zagubioną, bezradną i momentami wręcz żenującą.
Feyenoord zaprezentował się dramatycznie w niemal każdym aspekcie gry. Brakowało ładu, struktury i jakiegokolwiek spójnego pomysłu na prowadzenie meczu. Poszczególne formacje funkcjonowały jak oddzielne byty, a zawodnicy sprawiali wrażenie, jakby pierwszy raz grali ze sobą w takim zestawieniu. Chaos w ustawieniu, niepewność w rozegraniu piłki i rażąca pasywność w defensywie sprawiły, że goście z Fryzji bez większych problemów obnażali kolejne słabości gospodarzy. Nawet bramka Luciano Valente oraz trafienie samobójcze Heerenveen nie były wynikiem dominacji Feyenoordu, lecz raczej krótkimi przebłyskami w morzu bezsilności.
Ta porażka boli podwójnie, bo zamyka Feyenoordowi drogę do krajowego pucharu już na samym starcie rozgrywek. Odpadnięcie z KNVB Beker wpisuje się w szerszy obraz regresu – drużyna traci grunt pod nogami w Eredivisie, a jej europejskie ambicje w Lidze Europy zostały już w praktyce pogrzebane. Coraz trudniej znaleźć racjonalne wytłumaczenie dla tego, co dzieje się z zespołem, który jeszcze niedawno uchodził za stabilny i konkurencyjny na wielu frontach.
W tej sytuacji pytania o przyszłość nieuchronnie kierują się w stronę ławki trenerskiej. Skala problemów, brak widocznego postępu i powtarzalność tych samych błędów każą poważnie zastanowić się, co dalej. Pucharowa kompromitacja z SC Heerenveen może okazać się nie tylko kolejną porażką w statystykach, ale momentem granicznym, po którym Feyenoord będzie musiał podjąć trudne, lecz nieuniknione decyzje.
Komentarze (0)