Portal Weszło! opublikował dzisiaj wywiad z Michałem Janotą, były piłkarz Feyenoordu, a obecnie gracz Korony Kielce opowiada w nim o swoim pobycie w Holandii, grze w młodzieżowych reprezentacjach Polski i szansach na zaistnienie w T-Mobile Ekstraklasie.
Masz za sobą debiut w Eredivisie, ale dla wielu ludzi w Polsce wciąż jesteś anonimowy. Nie grałeś w Ekstraklasie. Tak naprawdę, jedyną okazją, żeby cię zobaczyć w klubie był mecz z Lechem…
To prawda. W barwach Feyenoordu, w Pucharze UEFA.
I podobno zjadła cię trema.
Kilka spraw się na to złożyło. Zacznę od tego, że specjalnie na ten mecz przyjechał kolega z ojcem i jeszcze jednym kumplem. Przed samym wyjściem na rozgrzewkę spojrzałem na telefon, a tam wiadomość, że nie mogą wejść na stadion…
Czyli nie była to taka typowa, piłkarska trema.
Taka też. Wiadomo, ludzie w Polsce nie mieli wielu okazji, żeby mnie zobaczyć, więc chciałem się jak najlepiej pokazać. Ale do tego przydarzyła się jeszcze kolejna historia - tuż przed moim wejściem jakiś Polak zeskoczył z trybuny w kierunku tunelu piłkarzy i złamał w kostkach obie nogi. Podobno przestraszył się kibiców Feyenoordu, którzy przyłapali go na holenderskim sektorze, więc pojawił się problem, co tu z nim zrobić – czy mu jakoś nie pomóc. W końcu to Polak.
I ostatecznie mecz ci nie wyszedł.
Nie zaprzeczam. Chyba za bardzo chciałem i się trochę „spaliłem”.
Zaliczyłeś za to wszystkie możliwe reprezentacje młodzieżowe.
Faktycznie, chyba każdą za wyjątkiem U-20.
W U-21 miałeś przejścia z Andrzejem Zamilskim. Opowiesz?
Na początku bardzo zaufał mi Michał Globisz. W zasadzie, robił mi na zgrupowaniach za drugiego ojca. Pierwsze powołanie do U-21 dostałem w wieku 18 lat, pojechałem na sparing na Łotwę, gdzie zamiast na normalnym boisku, graliśmy w zamkniętej hali. Później Zamilski powołał mnie na eliminacje do Mistrzostw Europy z Liechtensteinem i Holandią w Kielcach. Pamiętam odprawę przed pierwszym meczem – trener podaje, że gram w pierwszym składzie i nagle, tak z niczego, mówi mi: „ja tam nie będę jeździł do Holandii, żeby cię oglądać. Jak cię zobaczę w telewizji, to cię będę dalej powoływał…”.
Profesjonalne podejście, jak u Franka Smudy.
I tak mi mówi trener, któremu płacą za pracę z reprezentacją. W drugim meczu posadził mnie już na ławce, czego nie mogłem akurat zrozumieć, bo graliśmy w końcu z Holandią, z wieloma chłopakami, których ja znałem.
To był ten mecz, w którym dostaliście czwórkę, a Małecki nie trafił karnego.
W szatni wszyscy się podpalali, że ich rozwalimy. Atmosfera była mega-pozytywna i z jednej strony to dobrze, ale z drugiej to była jednak Holandia. Pamiętam do dziś, jak powiedziałem, że z takim podejściem dostaniemy czwórkę i pojedziemy do domu, na co Zamilski tylko powtarzał: „nie strasz, nie strasz”. Dopiero po meczu stwierdził, że miałem rację, ale od tego momentu już mnie nie powoływał…
Za to trafiłeś do Stefana Majewskiego i jego krytykowanej kadry U-23.
Graliśmy z Uzbekistanem, a najciekawsze było to, że trener prowadził wtedy dwie reprezentacje: U-23 i U-20, i obie były zgrupowane w tym samym czasie w jednym hotelu. Szacunek, że sobie z tym radził. Dziennikarze się nabijali, jak to w ogóle możliwe, ale widać, jakoś to zorganizował…
W wywiadach narzekałeś, że nie było ani jednego poważnego treningu.
Majewski dawał nam dużo odpoczynku, a ja dziwnie się z tym czułem. Przyjechałem na kadrę, myślałem, że będzie lekki zapierdol, a było tak: wychodzimy na trening i nagle gierka – ośmiu na ośmiu, wszyscy grają tylko prawą nogą. Tak dla luzu, pięć minut. Za chwilę dwa strzały na bramkę i to wszystko. Drugi dzień to samo – gierka na lewą nogę, „dziadek”, stałe fragmenty, chwila, moment i po treningu.
I później w meczu graliście tylko lewą nogą…
Nie wiem, jak wcześniej prowadził te kadry, ale wtedy byłem w szoku, że dawał nam tyle odpocząć. W każdym razie, po meczu zapowiedział, że powoła mnie na kolejne spotkanie z Iranem. Powiedział, żebym już składał wniosek o wizę, ale w międzyczasie zachorował i pojawiła się informacja, że zastąpi go Zamilski. W tym momencie wiedziałem, że jest po mnie – nawet nie załatwiałem tej wizy. Od razu sobie odpuściłem i faktycznie, powołania nie było…
Wróćmy do klubu. Śledziłeś polską ekstraklasę z Holandii?
Na początku rzadko, ale będąc już w Go Ahead Eagels wykupiłem dekoder i starałem się obserwować na bieżąco, oglądać jak najwięcej meczów.
I co o nich myślałeś?
Na pewno nie czułem się gorszy. Jeśli przyłożę się do treningów w Koronie i ludzie w klubie wyciągną do mnie rękę, to myślę, że będzie wszystko w porządku.
Miałeś dużą determinację, żeby wcześnie wyjechać z kraju? Zanim trafiłeś do Holandii, trenowałeś też z Glasgow Rangers.
To były trochę przypadkowe testy, na zasadzie, żeby przelecieć się samolotem i zobaczyć, jak ta piłka wygląda gdzieś indziej. Nawet lecieliśmy razem z Białkowskim, który też się w tym czasie wybierał na Wyspy, ale ja od początku czułem, że nie pójdę do Glasgow. Chciałem się tylko sprawdzić. Marzyłem o Holandii, bo tam zawsze pracowano z młodzieżą i promowano młodych piłkarzy.
Jakie były te pierwsze godziny w Feyenoordzie?
W sekundzie zostałem sprowadzony na ziemię. Pierwszy mecz w juniorach i od razu ławka. Myślę sobie – co jest grane? Ściągają mnie z Polski i nie pozwalają mi się pokazać? Kto wie, czy nie pomogła mi ta lekcja pokory, bo ja zwykle mam tak, że na większych nerwach gram lepiej. Wszedłem w drugiej połowie i strzeliłem dwie bramki. Później jeszcze dwie w kolejnym spotkaniu.
Zamieszkałeś w internacie? U jakiejś rodziny?
Klub współpracował z rodzinami, które opiekowały się juniorami. Mieliśmy taką dwójkę ludzi, starsze małżeństwo, którzy panowali nad nami, sprawdzali o której chodzimy spać i tak dalej. Żeby nie było sytuacji, że przyjeżdża jakiś młody łebek i sobie robi co chce i o której chce…
Filip Modelski opowiadał, że w Anglii uciekali oknem.
Wiem, czytałem ten wywiad. Ja mieszkałem na drugim piętrze (śmiech), więc mogło być trudniej, chociaż raz – jedyny – zdarzyło mi się pokłócić z właścicielami. Chciałem iść na imprezę, zobaczyć, jaki jest ten Rotterdam.
Pozwolili?
Najpierw były pretensje, że nie ma mowy, na co ja im mówię, że w takim razie… Dzwonię do ojca i on mi na pewno pozwoli. Gówniarzem byłem, wiadomo. No, ale faktycznie zadzwoniłem, ojciec pozwolił i poszedłem. A potem wylądowałem za to u prezesa. Później trochę podrosłem i spasowałem.
A pierwszy trening z seniorami Feyenoordu?
Poczułem, że to już nie są żarty. Nie ma zabawy z piłką, tylko są zadania, które wykonam dobrze lub źle i zostanę z nich rozliczony. W juniorach mogłem sobie dryblować, mogłem być indywidualistą, później może ktoś miał o to pretensje, ale nie było tej presji, co w pierwszej drużynie.
Piłkarska szatnia zawsze ma to do siebie, że są w niej zawodnicy, którzy dużo w niej znaczą, a także tacy, którzy swoim zachowaniem budują atmosferę. Jak było z tym w Feyenoordzie?
Wielka mieszanka. Grupka siedmiu, ośmiu juniorów. Później trzech młodych, którzy trochę wcześniej trafili do drużyny, więc mieli już inny status. Dalej grupka średnia czyli m.in. Luigi Bruins, Karim El Ahmadi i grupa najstarsza: Roy Makaay, Giovanni van Bronckhorst…
Były widoczne podziały?
Moim zdaniem, właśnie przez to Feyenoord miał wtedy takie problemy. Podzielona szatnia. Tym bardziej, że przyszedł trener, który chciał stawiać na młodzież, co nie bardzo podobało się starym. Taki Makaay poczuł, że jest na końcówce kariery, a młodzi depczą po piętach. Nie chcę go krytykować, bo mam do niego wielki szacunek jako piłkarza, ale to był super-fajny gość przed kamerami. Prywatnie za nim nie przepadałem.
Czyli atmosferę kreowała młodzież?
Dokładnie. Jak wszędzie, było dużo typowych żartów – jedni drugim chowali różne rzeczy. Zdarzyło się, że komuś wrzucili wszystkie prywatne ubrania do jaccuzi i musiał wracać z treningu w dresie.
Komuś… A tobie?
Mi zwykle jechali, że jestem z Polski. A Polska, wiadomo, stereotypy - że się niby kradnie, że jak się coś zarobi, to wydaje się tylko na wódkę i na dziewczyny. Takie różne głupoty. Pytałem ich wtedy – a byłeś kiedyś w Polsce? Nie byłeś, no więc właśnie.
Ale jak już o tym mówimy, pamiętam jedną konkretną akcję, zaraz po tym jak kontrakt z Feyenoordem podpisał El Ahmadi. Był nowy, po treningu rozbierał się pod prysznicem i nagle goście… Wynieśli go gołego z szatni i zamknęli drzwi na klucz. Na jego szczęście, chyba niewiele osób to zobaczyło.
Ty w tym czasie musiałeś jeszcze ukończyć szkołę…
W Zielonej Górze dogadałem się z nauczycielami, że skończę liceum zaocznie, będę przyjeżdżał zaliczać przedmioty. Dostałem indywidualny tok nauczania, ale w Holandii zaprotestowali, że to niemożliwe. Umieścili mnie w szkole językowej, w której poznałem chyba wszystkie zakątki świata – ludzi w zasadzie z każdego kontynentu. Ale to była szkoła bardziej dla zabawy niż dla nauki. Chodziłem, bo musiałem, żeby się wynudzić, zatęsknić za piłką i po szkole móc iść na trening.
Twój najlepszy trener z pobytu w Holandii?
Musiałbym wymienić kilku. Na przykład Gertjana Verbeeka, który dał mi szansę debiutu w Feyenoordzie. To był człowiek, który zawsze jasno stawiał sprawę – albo robisz, co mówię, albo do widzenia. Przy nim mobilizacja była w każdym momencie maksymalna. Także w rezerwach miałem trenera, który dał mi dużego, pozytywnego kopa. Nazywał się Alex Pastoor, prowadzi dziś NEC Nijmegen. Chociaż później pracowałem z nim w Excelciorze Rotterdam i wtedy nie pomógł mi, kiedy miał mi pomóc.
Powiedziałeś kiedyś, że zawiodłeś się w Holandii na kilku osobach.
Zawiodłem się m.in. na swoim ówczesnym menedżerze. Nie chciałbym wylewać na niego żali, bo żal to ja mogę mieć przede wszystkim do siebie, ale on też, kiedy miał mi pomóc, nie pomógł. Pomagał wtedy, jak było dobrze.
Polak? Holender?
Polak. Bartosz Olędzki.
I to wszystko?
Zawiodłem się też trochę na Feyenoordzie, w którym w pewnym momencie powiedzieli mi, że będę grał na lewej obronie. Nagle wypożyczyli mnie do Excelsioru Rotterdam, gdzie grałem już jako ofensywny pomocnik, czyli na swojej typowej pozycji. Zamiast wypożyczyć mnie jako tego lewego obrońcę, żebym się ogrywał, żebym dostał czas, to oni puścili mnie byle jak, po prostu wypchnęli z klubu, a po pół roku znowu poinformowali, że chcą mnie na lewą obronę…
Podziękowałeś.
I wtedy nagle Pastoor odpalił mnie w Excelsiorze, mimo, że z siedmioma golami byłem najlepszym strzelcem w drużynie. Powiedział, że chce sprawdzić innych. Zacząłem się zastanawiać, czy to nie przez Feyenoord – w końcu to za niego przyszedł Pastoor i zawsze razem współpracowali. Chodziłem do niego na rozmowy, żeby powiedział mi, co jest grane, a wtedy on szukał różnych dziwnych powodów, z którymi kompletnie się nie zgadzałem.
Na przykład?
Że mam za mało asyst, że się nie przykładam, a to było bzdurą. W końcu faktycznie trochę się zapuściłem, co było moim największym błędem. Zacząłem się źle odżywiać, nie czułem się dobrze, miałem duży kryzys. Szczerze mówiąc, w tamtym momencie miałem na wszystko.
I trafiłeś do Go Ahead Eagles. Paweł Wojciechowski, który próbował przebić się w Heerenveen i Willem II, twierdzi, że druga liga holenderska to półamatorka.
I taka jest prawda. Są kluby, które sam nie wiem, co robią w tej lidze…
Czyli nie protestujesz.
Weźmy na przykład taki Emmen – tam zupełnie nic nie ma. No, o dziwo stadion zawsze był fajny, ale kibice nie przychodzili, pieniędzy nie było, zawodnicy podobno robili, co chcieli. Go Ahead pod tym względem na pewno był klubem z czołówki – zdrowym finansowo, bez opóźnień. Chociaż wiadomo, w drugiej lidze wiele nie zarobisz, tam pieniędzy nie ma.
Byłeś rozpoznawalny dla kibiców?
W Rotterdamie nie bardzo, ale w Deventer, gdy grałem w Go Ahead Eagles, było to już bardzo częste. Ciągle na ulicy: „Janota, Janota”. Deventer to taki mały Feyenoord, tam wszyscy mu kibicują. Kiedyś miałem nawet taką dziwną sytuację, że jakiś facet pokazał mi przez okno… goły tyłek. Okazało się, że był kibicem Ajaksu.
Podobno podpisałeś kontrakt z Go Ahead w ciemno…
Zraziłem się do Polski po tym, jak mnie potraktowała Lechia.
Opowiedz.
Mogłem wrócić do kraju jako wolny zawodnik. Odezwał się trener Kafarski, ale to był właśnie ten moment, kiedy byłem totalnie nieprzygotowany, gdy Pastore posadził mnie na ławce w Excelciorze. Powiedziałem Kafarskiemu, że jestem przez to zaniedbany, żeby nie oczekiwał cudów, że dopiero za jakiś czas dojdę do siebie. On na to: „nie, nie, wierzę ci, przyjedź, pokażę ci miasto, stadion, drużynę, to nie będą żadne piłkarskie testy”.
Oczywiście, okazało się, że stuprocentowe testy. Przyjechał Sikorski, trzech Serbów, jeszcze jakiś Albańczyk. Całą noc tłukliśmy się z braćmi do Gdańska, oni pojechali do znajomych, a ja prosto na trening. I od razu sprinty, gierki… A ja w tym momencie zupełnie nie byłem na to gotowy. Tłumaczyłem to Kafarskiemu, wiedział jaka jest sytuacja.
Naprawdę liczyłeś, że nie będzie chciał cię zobaczyć w treningu?
Mówił, że będzie luźne rozbieganie. Oszukał mnie, w sumie, bo kontrakt był już wcześniej dogadany, wszystko gotowe do podpisu. Nagle przychodzi po drugim z treningów i mówi, że Lechia dalej mnie chce, że dadzą mi indywidualny plan przygotowań i wszystko nadrobię, ale na ten moment nie są zadowoleni i muszą pogadać na temat kontraktu.
Nie spodobałeś się, to postanowili ci pojechać po pensji.
Od razu powiedziałem „dziękuję”. Zresztą, już te pierwotne warunki nie były wysokie, a co dopiero po renegocjacji. Wsiadłem do pociągu i nagle dzwoni menedżer. Mówi, że na Polonii Warszawa, z którą też rozmawiał, poszła plotka, że jestem nieprzygotowany… Jeden człowiek z Lechii zaczął opowiadać, że się zapuściłem, że kiepsko wyglądam, więc dzwonię do Kafarskiego i mówię:
- Halo, nie chcieliście rozgłosu, a teraz sami po mnie jedziecie.
- Gdzie? Jak? My jedziemy?
- Człowiek, który pracuje w waszym klubie robi mi złą opinię w innym.
- Nie, nie, on u nas wcale nie pracuje…
I takie tam „bla, bla bla”. W ciemno wróciłem do Holandii, zadzwoniłem do Marca Overmarsa, który pracował w Go Ahead Eagles i praktycznie w ciemno podpisałem kontrakt. Teraz myślę, że to była głupota…
Głupota, że podpisałeś czy, że nie patrzyłeś na zarobki?
Mogłem poczekać, spróbować się odbudować. W drugiej lidze grało mi się ciężko. Tam jest trochę, jak w Anglii – Premier League i Championships, gdzie w niektórych klubach pojawiają się typowi „drwale”, a to nie mój styl grania.
Gdybyś za rok, dwa miał szansę wyjechać…
To jadę od razu.
Do Eredivisie?
Od razu, idę pieszo. Jak mam być szczery, to tak by było. Wracam do Polski, żeby się odbudować. Czy mi się to uda, tego nie wiem, ale chcę jeszcze spróbować czegoś za granicą. Taki zawsze miałem plan.
Myślisz, że masz więcej do zyskania czy do stracenia?
W Holandii nie osiągnąłem cudów. Grałem, ale też nie chcę siebie przeceniać. Mało kto mnie w Polsce zna, niewiele osób miało okazję mnie oglądać. Ale kto wie, czy jak zagram w Koronie kilka dobrych meczów, nie odezwie się jakaś Legia czy Wisła, czy inny klub z zagranicy… Korona nie ma w zespole wielkich gwiazd, a będzie walczyć o każdy punkt, dlatego wyobrażam sobie, że to dla mnie dobre miejsce.
Jeśli zawiedziesz, możesz utknąć w ligowej szarzyźnie na długo…
Wtedy trzeba będzie podjąć ryzyko i pojechać na testy gdzieś, gdzie docenią mój styl grania. Nie wiadomo, czy ten, który preferuję będzie pasował do Korony, czy trener mnie będzie widział, czy będzie mi tutaj dobrze. Znaków zapytania jest jeszcze sporo.
Jesteś już swój w zespole czy jeszcze świeżak?
Powoli się aklimatyzuję. Grupa jest pozytywna, trzyma się razem. Myślę, że pasuję do niej charakterem. Pod tym względem jestem trochę podobny do Maćka Korzyma.
Twierdzisz, że był temat transferu do klubu pierwszej trójki…
Były zapytania, ale odebrałem to w ten sposób, że Korona chciała mnie zdecydowanie najbardziej. Lepiej iść do takiego niż gdzieś, gdzie dwie osoby cię chcą, a trzy nie. Na pewno nie czuję się gorszy niż piłkarze Lecha czy Wisły, ale…
Ale najpierw to musisz udowodnić.
Dokładnie.
Mówią, że jesteś typowym „zawodnikiem meczowym”.
Uważam, że w spotkaniach o stawkę gram lepiej niż prezentuję się na treningach. I nie chodzi tu o determinację, bo zawsze się przykładam, ale tak już po prostu mam. W Go Ahead miałem na przykład gościa, który na treningach był fenomenalny, zawsze najlepszy w drużynie, a w lidze jakoś nie wytrzymywał obciążenia i już tak nie błyszczał. W końcu go odpalili.
Jak tłumaczysz sobie fakt, że w ostatnim czasie w ekstraklasie nie udało się na dłużej rozbłysnąć żadnemu piłkarzowi, który przychodził do Polski z drugiej ligi holenderskiej?
Nie uważam, żeby np. Koen van der Biezen był słaby.
Nie miał z kim grać w Cracovii, ale sam był trochę „kołkowaty”.
Sądzę, że gdyby poszedł do drużyny, która ma zawodników grających w piłkę, którzy w każdym meczu stwarzają sytuacje, to i on by strzelił dużo więcej goli. Możesz mi wierzyć, znam go, bo z nim grałem. Marnował wiele sytuacji, to fakt, ale zespół na niego pracował i on tam jednak regularnie trafiał.
A Voskamp?
Przy zachowaniu wszelkich proporcji, on jest trochę jak Inzaghi. Coś tam potrafi, ale przede wszystkim ma nosa do zdobywania bramek. Jeszcze bym go nie skreślał.
Zgodzisz się, że Feyenoord, po okresie bardzo poważnego kryzysu, zdaje się powoli odradzać? Już bez Michała Janoty…
Klub miał poważne problemy finansowe, dlatego postawił na samą młodzież, która stworzyła fajną grupę i to wypaliło. Większość z tych zawodników kiedyś zostało odpalonych i kiedy ja byłem w Rotterdamie, oni wracali do juniorów. Teraz znowu grają w pierwszym składzie. Nieraz się zastanawiałem, czy nie byłoby lepiej, gdybym sam dłużej tam przetrwał, ale to tylko gdybanie. Niczego nie żałuję. Swoje małe marzenie spełniłem, zadebiutowałem w Eredivisie w wieku 18 lat, grałem z dobrymi zawodnikami i teraz patrzę w przyszłość. Powoli ogarniam tematy w szatni Korony, nie mam żadnych problemów. Podoba mi się, jest fajny klimat.
Rozmawiał PAWEŁ MUZYKA:
portal weszło.com
Komentarze (3)
Mucha_SCF
Naprawdę mocno przygłupawy ten Janota!!! Wszędzie widzi co było nie tak, poza sobą... Zastanawia mnie ten fragment: Większość z tych zawodników kiedyś zostało odpalonych i kiedy ja byłem w Rotterdamie, oni wracali do juniorów. Teraz znowu grają w pierwszym składzie.
Ciekawi mnie którzy to kopacze byli odpaleni, a teraz grają w pierwszym składzie?? Chłop widać nieźle zajebał się klejem.
Jakub
Furtok powiedziałbym, że coś pomiędzy, wie że dał dupy w Holandii, ale pycha nie pozwala mu się do tego przyznac, dlatego szuka winnych w każdym innym miejscu, tylko nie u siebie, zamiast tego trenerzy klub itp, dlatego też sukcesu większego mu nie wróżę w naszej zaściankowej lidze może coś osiągnie, ale z tą mentalnością na poważną karierę szans nie ma. No i ten fragment z tym, że musiał iść na imprezę.
furtok13
On się żali czy chwali