Jesteśmy w grudniu, a Feyenoord jest już poza Pucharem Holandii, praktycznie poza Europą, poza realną walką o mistrzostwo i jedynie jeszcze (z naciskiem na jeszcze) miejscem gwarantującym grę w Lidze Mistrzów. Dziesiątki milionów euro zostały przepalone, sportowe ambicje wyparowały, a klub znów dryfuje bez jasno określonego kierunku. To nie jest przypadek ani splot nieszczęśliwych okoliczności. To efekt trzech lat, w których Dennis te Kloese łączył funkcję dyrektora generalnego z rolą dyrektora technicznego - pracą, która w normalnym, ambitnym klubie jest pełnoetatowym zajęciem na 60 godzin tygodniowo i wymaga rozbudowanego, profesjonalnego pionu skautingu.
Jeśli Feyenoord chce funkcjonować jako fabryka talentów i klub sprzedający piłkarzy z zyskiem, potrzebuje człowieka, który w stu procentach skupia się na sprawach sportowych. Tymczasem Rotterdam stał się cmentarzyskiem przeciętnych piłkarzy 9broni się tylko transfer Valente) i trenerów, którzy kolejno „polegli” w strukturze pozbawionej kontroli i klarownej odpowiedzialności. Zatrudnia się szkoleniowców bez doświadczenia na tym poziomie, daje im kadrę o wątpliwej jakości, a gdy projekt się wali - wymienia się trenera i udaje, że problem został rozwiązany. Ale po kolei.
I tu dochodzimy do elementu, o którym mówi się zdecydowanie za mało: sztabu medycznego. Drugi sezon z rzędu Feyenoord zmaga się z plagą kontuzji. To już nie jest pech. To jest systemowy problem. Zawodnicy nie są w pełni przygotowani fizycznie, urazy piętrzą się jeden po drugim, a lista niedostępnych piłkarzy regularnie paraliżuje pracę trenera. Co gorsza, nawet ci, którzy wracają do gry, często nie są w stanie wytrzymać intensywności meczu dłużej niż 65–70 minut. Ile razy w tym sezonie Feyenoord tracił punkty właśnie dlatego, że drużyna fizycznie się rozpadała?
Van Persie sam dolał oliwy do ognia, mówiąc, że przyczyny licznych kontuzji są znane, że wyciągnięto wnioski - ale nie zamierza ich ujawniać. Tyle że fakty brutalnie zaprzeczają tym deklaracjom. Kontuzji jest już porównywalnie dużo, jak przed rokiem, ale teraz przyszły szybciej i idą w parze z fatalną kondycją zespołu. Paradoksalnie, nawet pod krytykowanym Priske Feyenoord potrafił odrobić trzybramkową stratę z Manchesterem City. Dziś drużyna często nie jest w stanie dotrwać do końcowego gwizdka w jednym kawałku. To kompromitujące i alarmujące zarazem.
Oczywiście, Robin van Persie popełnił błędy. Wskazanie Bijlowa na pierwszego bramkarza jeszcze przed okresem przygotowawczym było naiwnie przewidywalne. Decyzje dotyczące opaski kapitańskiej były niezrozumiałe. Skład na mecz z Bragą wyglądał jak oderwany od rzeczywistości. Reakcja po porażce z Ajaksem, zaledwie kilkadziesiąt godzin po blamażu z FCSB, świadczyła o braku samokrytyki i kontaktu z realiami. Można też dyskutować o jego wyborach na skrzydłach, choć prawda jest taka, że niezależnie od rotacji poziom tych piłkarzy pozostaje alarmująco niski.
Trzeba też uczciwie powiedzieć jedno: przerażające jest to, jak wiele osób wciąż chce dawać Robinowi van Persiemu kolejne szanse, jakby czas nagle miał się cofnąć. Z całym szacunkiem dla legendy klubu - van Persie pracuje z zespołem niemal rok. Przez ten czas Feyenoord nie wygrał ani jednego naprawdę dużego meczu, a scenariusz spotkań powtarza się do znudzenia: dobra lub przyzwoita pierwsza połowa, po czym całkowity rozpad po przerwie. Druga połowa stała się piętą achillesową tej drużyny, podobnie jak końcówki meczów, które momentami wyglądają jeszcze gorzej niż w poprzednim sezonie. Brakuje reakcji, brakuje korekt, brakuje planu B.
Osiem porażek w jedenastu ostatnich spotkaniach to nie jest statystyka, którą da się wytłumaczyć pechem, kontuzjami czy „procesem”. Po niemal roku pracy można już wystawić ocenę i ta ocena jest brutalna: to po prostu za mało jak na Feyenoord. Jeśli klub chce jeszcze uratować cokolwiek z tego sezonu, rozstanie z van Persiem wydaje się nieuniknione - choć nie dlatego, że on jest jedynym winowajcą, lecz dlatego, że dziś nie ma już odpowiedzi na problemy, które rywale dawno rozszyfrowali.
Jednocześnie nie można ignorować głosu tych, którzy podkreślają, że drużyna pracuje ciężko, że na treningach widać zaangażowanie i że nie wszystko jest czarne. To prawda - problemem Feyenoordu nie jest brak chęci. Problemem jest brak pewności siebie, organizacji i komunikacji, szczególnie w defensywie. Błędy indywidualne zdarzają się każdemu, ale kiedy są popełniane seryjnie, tydzień po tygodniu, przestają być przypadkiem. W takich momentach odpowiedzialność spada już nie tylko na piłkarzy, lecz na strukturę i organizację zespołu.
Van Persie zapłacił też cenę za własną niedojrzałość trenerską. Jego upór, brak elastyczności i wiara, że „to samo w końcu zadziała”, dziś go obciążają. To nie znaczy, że niczego się nie nauczył u Arsène’a Wengera czy Alexa Fergusona - ale jedno jest pewne: Feyenoord przyszedł dla niego za wcześnie. Romantyczna wizja legendy prowadzącej klub do sukcesów zderzyła się z brutalną rzeczywistością pracy w kryzysie, pod presją i z niekompletną kadrą.
Dlatego nawet jeśli ktoś wierzy, że van Persie kiedyś może odnieść sukces w Feyenoordzie, dziś trzeba jasno powiedzieć: to nie jest ten moment. Być może krok wstecz, być może inna rola, być może czas na naukę bez odpowiedzialności za gaszenie pożaru. Ale trzymanie się tej decyzji wyłącznie z sentymentu może tylko pogłębić kryzys. Jest za pięć dwunasta. I jeśli w Maasgebouw naprawdę tego nie widzą, to obawiamy się, że najpierw trzeba będzie stracić jeszcze więcej - może nawet drugie miejsce - zanim ktokolwiek odważy się spojrzeć na problem tam, gdzie on naprawdę się zaczyna. Właśnie...
Ale czy to van Persie wydał ponad 20 milionów euro na ofensywnych zawodników, z których żaden nie jest realnym wzmocnieniem? Czy to on odpowiada za to, że Feyenoord nie ma skrzydłowych na poziomie podstawowego składu? Czy to on stworzył kadrę, w której poza kilkoma wyjątkami - jak Valente, Watanabe, Ueda czy Read — brakuje jakości? Odpowiedź brzmi: nie. I dlatego obarczanie go pełną odpowiedzialnością jest zwyczajnie nieuczciwe.
Jeśli van Persie ma odejść - trudno dziś bronić tezy, że zdoła jeszcze ten projekt uratować. Ale nawet jeśli zostanie odsunięty, to powinien być ostatnim elementem czystki, a nie pierwszym. W zdrowym klubie najpierw rozlicza się tych, którzy podejmują decyzje personalne, którzy tworzą strukturę i którzy doprowadzili do sytuacji, w której trener - czy to Priske, czy van Persie - był skazany na porażkę już w momencie podpisania kontraktu.
Dennis te Kloese funkcjonuje jak dyrektor generalny, który jednocześnie gra rolę dyrektora technicznego. To rozwiązanie niespotykane w poważnych klubach i prowadzące do patologii. Kontroler, który nie chce być kontrolowany. Gdy pojawia się kryzys - zmienia trenera. Gdy krytyka narasta - kolejny ruch pozorny, by zdjąć presję z siebie. A jego życie toczy się dalej, jakby problem go nie dotyczył.
Naszym zdaniem Feyenoord nie potrzebuje (dzisiaj) kolejnej zmiany nazwiska na ławce, bo nowego trenera wybierze trzeci raz ta sama osoba (Te Kloese). Potrzebuje odwagi, by posprzątać od góry. Bo schody czyści się z góry na dół - nigdy odwrotnie. Dopóki Dennis te Kloese pozostaje nietykalny, każdy kolejny trener będzie tylko następnym nazwiskiem na liście ofiar. A Feyenoord nadal będzie stał w miejscu, udając, że problemem jest ktoś inny.
Damian
Komentarze (0)