Starcie reprezentacji Rumunii i Holandii było zapowiadane jako mecz na szczycie grupy D. Nie było w tym nic dziwnego, obie drużyny zgromadziły przecież w 3 pierwszych meczach komplet punktów. Zamiast wyrównanego pojedynku obejrzeliśmy jednak pokazową egzekucję.
Podopieczni Louisa van Gaala wyszli na murawę w ofensywnym ustawieniu, z Lensem, van Persiem i Narsinghiem z przodu. Rumuni natomiast zdecydowali się zagęścić środek pola i na szpicy wystawili tylko osamotnionego Cipriana Maricę. Do tej pory taka taktyka była skuteczna, Rumuni nie stracili bowiem w 3 dotychczasowych meczach żadnej bramki, a strzelili siedem. Gwiazdor Adrian Mutu zasiadł tylko na ławce rezerwowych.
Pierwsze chwile po gwizdku to badanie się obu drużyn. Nie trwało ono jednak zbyt długo, ponieważ zawodnicy „Oranje" zaatakowali i szybko wyszli na prowadzenie. W 9. minucie van Persie dośrodkował ostro z rzutu rożnego, Tatarusanu został więc zmuszony do wyjścia z bramki i piąstkowania. Piłka po jego wybiciu poleciała w stronę stojącego przed polem karnym Lensa. Gracz PSV, niewiele myśląc, zdecydował się od razu lobować golkipera rywali strzałem głową. Jeden z obrońców próbował jeszcze wybić futbolówkę, ale nie zdołał jej dosięgnąć. Młody Holender zdobył w ten sposób naprawdę cudownego gola!
Kilka minut później mogło być 0:2. Van Persie miał wyśmienitą okazję, ale zdecydował się na techniczną sztuczkę i nie zdołał pokonać Tatarusanu z kilku metrów. Później dogrywał do Lensa, ale obrońcy zdołali zablokować zawodnika zespołu z Eindhoven. Rumuni wyglądali na totalnie przybitych słabym początkiem meczu; jedynie Gabriel Torje próbował poderwać kolegów z drużyny do walki. Z jego wrzutek nie było jednak zbyt wiele pożytku. Zanim podopieczni Piturcy zdążyli się pozbierać, stracili kolejnego gola. Van der Vaart zaliczył asystę z rzutu wolnego, a Bruno Martins Indi wpakował piłkę do siatki z najbliższej odległości. Obrońca Feyenoordu strzelił drugiego gola w piątym występie w narodowych barwach – imponujący dorobek jak na defensora.
Jednostronny mecz? Tylko do 40. minuty. Wtedy właśnie Ciprian Marica przywrócił nadzieję swoim rodakom. Napastnik zdecydował się na solową akcję, przedryblował rywali i płaskim, technicznym uderzeniem zza szesnastki nie dał szans Stekelenburgowi! Prawdziwa wymiana ciosów w Bukareszcie!
Rumuni,zachęceni i uskrzydleni golem swojego snajpera, rzucili się do odrabiania strat. Chcieli zdążyć przed gwizdkiem sędziego, ale nadziali się na kontrę Narsingha. Skrzydłowy został powalony przez Tamasa w polu karnym, a arbitrowi nie pozostało nic innego, jak wskazać na jedenasty metr. Van der Vaart nie miał problemów z pokonaniem Tatarusanu z rzutu karnego. Załamani „Tricolorii" schodzili do szatni, przegrywając 1:3.
Po przerwie gospodarze starali się nawiązać walkę z Holendrami, ale ci postawili twarde warunki, wobec czego gra się zaostrzyła. Co i rusz któryś z piłkarzy leżał na murawie, a dobrych akcji było niewiele. Przyjezdnych oczywiście zadowalał wynik, dlatego nie kwapili się zbytnio z nacieraniem na bramkę przeciwników. Kibice w pomarańczowych strojach coraz głośniej celebrowali nadchodzące zwycięstwo.
Victor Piturca skorzystał ze swojej tajnej broni i wpuścił na murawę Adriana Mutu. Doświadczony snajper miał kwadrans na to, aby uratować swoją ekipę. Jego misja nie zakończyła się powodzeniem, a na domiar złego Robin van Persie zdobył czwartego gola. Po szybkiej akcji prawym skrzydłem Luciano Narsingh wyłożył piłkę zawodnikowi Manchesteru United jak na tacy. Pozostało tylko umieścić ją w siatce rywali.
Pogrom – tak najkrócej można opisać ten mecz. Solowa akcja Marici to za mało, by przeciwstawić się Holandii. Rumunia starała się walczyć z utytułowanym przeciwnikiem, ale stracona bramka z karnego podcięła jej skrzydła. Louis van Gaal może się cieszyć, stworzył bowiem ze starych wyjadaczy i młodych talentów ekipę, której nikt nie może lekceważyć.
Komentarze (0)