Po raz pierwszy od dłuższego czasu Feyenoord zmierzy się w czwartek wieczorem z klubem z Rumunii. Rotterdamski zespół w ramach rozgrywek Ligi Europy uda się na wyjazdowe spotkanie z FCSB – z drużyną, z którą dotąd nigdy nie miał okazji rywalizować. Mecz ten będzie miał szczególne znaczenie dla byłego zawodnika Feyenoordu, Ioana Sabău, który z uwagą będzie śledził wydarzenia z trybun lub sprzed telewizora w swoim rodzinnym kraju. W rozmowie z „Algemeen Dagblad” podkreśla, że Feyenoord nie może liczyć na łatwą przeprawę.
Po zakończeniu kariery piłkarskiej Sabău szybko obrał drogę trenerską i do niedawna pracował jeszcze w swoim ostatnim klubie. – W tym sezonie chciałem jako trener powalczyć o mistrzostwo Rumunii, ale zdałem sobie sprawę, że z tą grupą zawodników nie byłem w stanie bić się o tak ambitny cel, jaki sobie wyznaczyliśmy. W październiku złożyłem rezygnację. FC Universitatea Cluj to klub mojego dzieciństwa; jako trenerowi udało mi się po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat wprowadzić go do europejskich pucharów. Ale teraz już mnie tam nie ma – opowiada.
W 1990 roku Sabău opuścił Rumunię i ruszył w stronę Rotterdamu. Możliwość wspominania swojego pobytu w klubie pokroju Feyenoordu wciąż wiele dla niego znaczy. – Feyenoord jest w moim sercu, niech nie będzie co do tego żadnych wątpliwości. Wraz z żoną i naszymi wówczas jeszcze małymi dziećmi, Tudorem i Anitą, zamieszkaliśmy w Steenbergen. Kiedy dwa lata później odchodziłem z Feyenoordu, w tej małej miejscowości czekały setki kibiców. Prosili, żebym został. To było tak poruszające, tak niezwykłe przeżycie – wspomina.
Sabău z ogromną dumą opowiada o tym, jak wielkim przeżyciem było dla niego, gdy kibice Feyenoordu śpiewali na jego cześć na De Kuip. Były pomocnik dwukrotnie zdobył z klubem Puchar Holandii, a niedawno odwiedził stadion jako gość Arne Slota. Gido Vader, menedżer ds. relacji międzynarodowych w Feyenoordzie, zadbał nawet o to, by Sabău mógł wejść na murawę. – Ze dwa lata temu wróciłem do stadionu. Wszystkie wspomnienia odżyły. W tamtym momencie naprawdę zrobiło się bardzo emocjonalnie – opowiada.
Po udanym pierwszym sezonie sytuacja Sabău w Feyenoordzie uległa komplikacji. Pomocnik złamał nogę, a poza boiskiem pojawiły się również trudności z wypłatą jego wynagrodzenia, które miało być pokrywane przez głównego sponsora, firmę HCS. – Ale Feyenoord wtedy pozostał, i wciąż jest, wspaniałym klubem. Jestem wdzięczny, że mogłem tam grać, i czuję się zaszczycony, że mogę wracać wspomnieniami do tamtego okresu – podkreśla.
W drugim sezonie dużą rolę odegrali koledzy z drużyny. – Od razu przychodzi mi do głowy nazwisko Arnolda Scholtena. Pomagał mi, jak tylko mógł. Ale również Regi Blinker i Gaston Taument wspierali mnie na każdym kroku. A z trenerów – Pim Verbeek. Miałem poczucie, że naprawdę stał blisko mnie – mówi. Fakt, że spośród jego czterech trenerów – Gundera Bengtssona, Verbeeka, Wima Jansena i Hansa Dorjee – żaden nie żyje, był dla Sabău zaskoczeniem. – To bardzo boli – zareagował z widocznym smutkiem.
Komentarze (0)