Gdyby Robin van Persie nazywał się Jan van Stralen, prawdopodobnie nie siedziałby już na ławce trenerskiej w meczu z FC Twente. Od klubowych ikon trzyma się ręce z daleka. Prawda? Tylko kiedy właściwie możemy mówić o ikonie klubu? To pojęcie uległo dziś podobnej dewaluacji jak irytujące słowo „duma”, którym szafuje się na prawo i lewo. Brzmi efektownie, ale coraz częściej niewiele znaczy - twierdzi dzisiaj na łamach AD, dziennikarz Leon ten Voorde, który na co dzień pisze o najbliższym przeciwniku Feyenoordu.
Ten Voorde pisze dalej: - Ikona to tytuł honorowy, zarezerwowany dla nielicznych, prawdziwych bohaterów. Owszem, Van Persie wygrał z Feyenoordem Puchar UEFA w Rotterdamie, a pod koniec kariery sięgnął jeszcze po krajowy puchar. Trzeba jednak pamiętać, że swoją piłkarską drogę zaczynał w Excelsiorze, a znacznie więcej spotkań rozegrał w barwach Arsenalu niż Feyenoordu.
- Koszulkę Feyenoordu Van Persie założył 122 razy. To około czterysta meczów mniej niż Coen Moulijn, Willem van Hanegem czy Wim Jansen. To właśnie tych trzech można bez cienia wątpliwości nazwać ikonami Feyenoordu. Van Persie? To kibic, chłopak z klubu - ale takich postaci jest zdecydowanie więcej.
- Mimo to Van Persie bywa postrzegany przez pewną elitę jako nietykalny dyplomata futbolu. Hugo Borst, prywatnie dobry znajomy trenera i - zupełnym przypadkiem - również Rotterdamczyk, napisał w poniedziałkowej kolumnie, że:
– Van Persie jako początkujący trener ma prawo do błędów w Lidze Myszki Miki, a ostre reakcje na jego pracę są niesprawiedliwe i oportunistyczne.
A co z Johnem Heitingą? Ten sam Borst pisał niedawno o trenerze Ajaksu:
– Gdy patrzę na Heitingę, widzę „martwego idącego”. To niedoświadczony szkoleniowiec.
Czy ktoś potrafi mi wytłumaczyć, skąd bierze się ta różnica w traktowaniu?
Dziennikarz odniósł się też do asystenta Van Persiego. - Nie wszystko rozumiem zresztą w samym Feyenoordzie. Coraz bardziej martwi mnie postawa René Hake, asystenta Van Persiego. Coraz częściej wygląda on jak informatyk, a nie jak doświadczony trener z boiskowym instynktem.
- Za każdym razem, gdy kamera pokazuje ławkę Feyenoordu, Hake wpatruje się w iPada, podczas gdy całe widowisko rozgrywa się tuż przed jego oczami. Wystarczy ustawić sprzęt jak należy - w trakcie meczu nie ma sensu analizować wszystkiego w mikroskali. Po fakcie każdy potrafi wskazać, gdzie coś poszło nie tak. Ja też - dlatego zostałem dziennikarzem sportowym.
- Znam jednak René Hake i trudno mi uwierzyć, że sam z siebie przystałby na takie osobliwe pomysły. Na przykład: – Sem kapitanem? Świetny pomysł, Robin. Albo: – Zdejmujemy Valente dwadzieścia minut przed końcem decydującego meczu w Europie, bo trener przygotowania motorycznego twierdzi, że inaczej grozi mu przeciążenie. Brawo, Robin. Robimy to.
Swój wpis Ten Voorde puentuje: - Gdzieś po drodze coś wyraźnie się wykoleiło. Feyenoord ma jednak to szczęście, że w niedzielę do Rotterdamu przyjeżdża jedenastu „lekarzy” z Enschede. Wtedy wszystko staje się jasne - tak przynajmniej dało się słyszeć w westchnieniach wielu kibiców FC Twente w ostatnich dniach.
Komentarze (0)