Choć Bert van Marwijk obecnie unika medialnego zgiełku i rzadko pojawia się publicznie, w miniony weekend zrobił wyjątek. Był gościem na prezentacji książki „Een halve eeuw Feyenoord” (Pół wieku Feyenoordu), połączonej z nagraniem podcastu Geluid van Zuid. Były trener Feyenoordu wspominał wówczas m.in. zdobycie Pucharu UEFA, ale też mówił o swojej miłości do klubu z Rotterdamu i o relacji z Robinem van Persiem.
– Z natury jestem raczej stonowanym człowiekiem – mówi 72-letni dziś Van Marwijk. – Urodziłem się w Deventer, z widokiem na jupitery stadionu Adelaarshorst. Moja kariera zaprowadziła mnie w wiele miejsc na świecie, co sprawia, że trudno o silne emocjonalne przywiązanie do jednej konkretnej drużyny. Ale wczoraj wieczorem moja żona powiedziała coś, co mnie poruszyło: że czas spędzony w Feyenoordzie był najpiękniejszym okresem w naszym życiu. Zresztą jako piłkarz też miałem kilka okazji, by trafić do tego klubu.
– Miałem osiemnaście lat, grałem wtedy w barwach Go Ahead Eagles przeciwko Feyenoordowi. Po meczu podeszli do mnie Van Hanegem, Israël i Laseroms i powiedzieli: „Hej, chłopcze, za rok grasz u nas”. Niedługo później zadzwonił Guus Brox z Feyenoordu, chciał mnie ściągnąć do Rotterdamu – wspomina Van Marwijk. – Zapytałem kapitana Go Ahead, czy nie pojechałby ze mną na rozmowy do Rotterdamu. Trener się o tym dowiedział i... rano stał już u mnie w salonie z gotowym kontraktem. Przekonał mnie, żebym jednak został.
– Wtedy w Feyenoordzie grał jeszcze Coen Moulijn, a ja miałem miejsce w pierwszym składzie Go Ahead. Uznałem, że to jeszcze nie moment na zmianę. Kilka lat później historia się powtórzyła. Nigdy wcześniej tego nie mówiłem, ale to było naprawdę trudne. Rano miałem spotkanie z AZ, a popołudniu z Feyenoordem. Bracia Molenaar z AZ powiedzieli wprost: „Podpisujesz tu i nigdzie więcej nie idziesz”. I tak właśnie zostałem piłkarzem AZ – opowiada spokojnie były trener Feyenoordu.
Ostatnia szansa na transfer do Feyenoordu pojawiła się po jego odejściu z AZ. Klub z Alkmaar nie zgodził się jednak na „okres próbny” na zgrupowaniu, którego chciał Feyenoord. – Nigdy nie żałowałem decyzji podjętych w karierze, ale jeśli miałbym szansę cofnąć czas, to... kto wie? – zastanawia się Van Marwijk. – Kiedy jednak po raz pierwszy wszedłem na De Kuip jako trener, poczułem ogromną dumę. Widząc ten stadion, po raz pierwszy pomyślałem: „co za klub!”. To było naprawdę wyjątkowe uczucie.
Coraz mniej kontaktów
Dziś Van Marwijk rzadko kontaktuje się z zawodnikami, których trenował w Feyenoordzie. – To typowe dla świata piłki. Możesz się nie widzieć z kimś trzydzieści albo czterdzieści lat, a gdy się spotkacie, wszystko wraca jakby czas się zatrzymał. Tak działa to w futbolu. Najlepszy kontakt mam dziś z Johnem Metgodem – pracowaliśmy razem także później, przy innych projektach.
Robin van Persie – trudna, ale wartościowa relacja
Wspominając Robina van Persiego, Van Marwijk nie ukrywa, że mimo trudnych momentów, zawsze cenił ich relację. – Wprowadziłem go do pierwszego zespołu jako osiemnastolatka. Widziałem w nim wiele cech, które sam w sobie rozpoznawałem. Ale musiałem go też często korygować. Kiedy przeszedł do Arsenalu, spotkaliśmy się ponownie w reprezentacji Holandii. Do dziś pamiętam nasze pierwsze wspólne zajęcia.
– Wszystkie kamery były skierowane na nas. Gdy odciągnąłem go na bok, wszyscy sądzili, że powiem mu, że usiądzie na ławce. A ja powiedziałem, że zacznie w podstawowym składzie – śmieje się Van Marwijk. – Byłem też obecny na jego pożegnaniu jako zawodnika w Rotterdamie, mamy regularny kontakt. Najtrudniejsze było jednak to, że starsze pokolenie – Bosvelt, Paauwe, Van Hooijdonk – irytowało się na młodego chłopaka z dużym ego. Rozumiałem obie strony i jako trener musiałem wtedy podejmować bardzo trudne decyzje.
Komentarze (0)