Nie zawsze Holandia grała na Mistrzostwach Europy, a brak awansu w 2016 roku był szeroko dyskutowany na całym świecie. Zbliżające się Euro to dziesiąte, w którym bierze udział holenderska drużyna. Ben Wijnstekers był tam jako 24-latek w 1980 roku, kiedy Holandia po raz drugi awansowała na ten turniej.
- Byłem bardzo skoncentrowany na swoich występach, ale kiedy patrzę na to wszystko po jakimś czasie, wiele rzeczy kompletnie się nie sumowało. Trenerem reprezentacji był wówczas Jan Zwartkruis. Wcześniej był szkoleniowcem Kadry Wojskowej i kazał nam niesamowicie ciężko trenować podczas zgrupowania w Austrii. Nikt nigdy nie słyszał o periodyzacji. Kiedy turniej się rozpoczął, byliśmy zmęczeni całym treningiem i na pewno nie byliśmy w szczytowej formie.
- Byłem zaskoczony też swobodną atmosferą. Do naszego hotelu wszyscy wchodzili i wychodzili, dziennikarze, agenci, ale także inni goście hotelowi. Było sporo bałaganu. Wygraliśmy pierwszy mecz z Grecją 1:0, ale z RFN było już dużo gorzej. Klaus Allofs zdobył wtedy hattricka. Odrobiliśmy dwa gole, ale na więcej nie było już nas stać. W ostatnim meczu z Czechosłowacją zremisowaliśmy 1-1 i zostaliśmy wyeliminowani. Zanim się zorientowałeś, turniej się skończył. Był to też mój ostatni turniej.
- Mówi się, że byliśmy pośrednim pokoleniem między najlepszymi, jak Cruijff, Hanegem, Neeskens, Krol i Gullit oraz Van Basten, Rijkaard i Koeman, ale wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej. Później opuściliśmy trzy turnieje po wspominanym 80 roku. A w tym swoje odegrała chociażby Hiszpania, która pokonała aż 12-1 Maltę, a my sami z Belgią straciliśmy gola na pięć minut przed końcem. Czasami jest tak blisko - podsumował legendarny zawodnik Feyenoordu.
Komentarze (0)