Leo Beenhakker przyszedł na świat w Rotterdamie – mieście, w którym oddycha się futbolem, a dym znad De Kuip towarzyszy pierwszym dziecięcym krokom każdego lokalnego kibica. To właśnie tam się urodził, dorastał w cieniu stadionu Feyenoordu i, jak sam mówił, „zawsze nosił ten klub w sercu”. Nawet wtedy, gdy jego piłkarskie losy zaprowadziły go do największego rywala – Ajaksu Amsterdam.
W 1999 roku, po zdobyciu mistrzostwa Holandii z Feyenoordem, Beenhakker przyjął ofertę pracy w stolicy. Przeniósł się do biura na Johan Cruijff ArenA – miejsca, które dla każdego fana Feyenoordu uchodzi za "jaskinię lwa". Ale Don Leo, jak nazywano go z sympatią, nie wstydził się swojej przeszłości ani uczuć. Wręcz przeciwnie – na ścianie swojego biura powiesił zdjęcie z mistrzowskiej fety w Rotterdamie.
Kiedy pracownicy Ajaksu weszli do jego gabinetu i zdumieni zapytali: „Co ty robisz?”, odpowiedział spokojnie, z typowym dla siebie uśmiechem: „Czy mogę na słówko? To dla mnie punkt kulminacyjny w karierze. Nigdy nie zaprzeczyłem temu, co czuję do Feyenoordu”. Słowa te przypomina dziś dziennik Algemeen Dagblad, cytując archiwalne wywiady z trenerem.
Beenhakker wielokrotnie powtarzał, że mistrzostwo zdobyte z Feyenoordem uważa za największy sukces swojej trenerskiej kariery – w świecie, który sam określał mianem „puli radości”, jak poetycko mówił o futbolu. Nic nie mogło się równać z tym uczuciem, które towarzyszyło mu na Coolsingel – słynnej ulicy świętowania tytułów w Rotterdamie. „Jako siedmioletni chłopiec trzymałem ojca za rękę i szedłem z nim na De Kuip. A potem, w 1999 roku, sam stoję tam z mistrzowską paterą w dłoniach. To był jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu” – wspominał w wywiadzie z 2015 roku.
Jednak jego wybory nie zawsze spotykały się ze zrozumieniem. W Rotterdamie pojawiały się głosy zawodu, a niektórzy fani uważali, że nie powinien pracować dla Ajaksu. Sam trener mówił o tym otwarcie: „Przez rok nazywano mnie karaluchem w Amsterdamie i Żydem z zapaleniem opłucnej w Rotterdamie” – przyznał w rozmowie z magazynem Santos w 2018 roku. – „I to nie tylko ze strony prostych ludzi. Nawet osoby z wyższych szczebli, inteligentni ludzie na kierowniczych stanowiskach w dużych firmach, potrafili tak mówić. Można to uznać za część ceny, jaką się płaci za lojalność wobec obu stron, ale to nie jest normalne. Ten poziom nienawiści powinien zniknąć”.
Leo Beenhakker był człowiekiem dwóch światów, ale jego serce zawsze biło dla Rotterdamu. I nawet jeśli przez chwilę służył Amsterdamowi – to właśnie Feyenoord był jego klubem życia.
Komentarze (0)