Luciano Valente w obszernym wywiadzie podsumował swój rok 2025. Na podstawie dziesięciu fotografii pomocnik mógł sam wybrać pięć momentów, które wywarły na nim największe wrażenie. Rozmowa ułożyła się w chronologiczny, bardzo osobisty obraz dwunastu miesięcy, w których sportowe szczyty przeplatały się z intensywnymi, emocjonalnymi przeżyciami.
Pierwszym zdjęciem, na które Valente bez wahania wskazał, była czerwona kartka pokazana mu w meczu z Ajaksem jeszcze w barwach FC Groningen. Już przed pierwszym gwizdkiem towarzyszyło mu wyjątkowe napięcie. – To zaczęło się właściwie już od rana, bo dość szybko pojawiła się u mnie myśl, że to może być mój ostatni mecz dla Groningen. A potem sam przebieg spotkania… dostałem czerwoną kartkę, ale mimo wszystko był to bardzo szczególny moment. Tak, do dziś czasem o tym myślę – wspominał.
Co do decyzji arbitra był stanowczy. – Nie, to nie była czerwona kartka. To był nawet dobry wślizg – ocenił. Przyznał jednak, że starcie było twarde. – Może trochę ostre, ale w takim meczu to po prostu się zdarza i trochę do tego należy.
Kulminacja spotkania nadała całej sytuacji dodatkowego ciężaru. – Kiedy Blokzijl w ostatniej sekundzie… to jest moment, którego Groningen nigdy nie zapomni. Ajax w zasadzie stracił tam mistrzostwo. Dla nas to było coś pięknego i dokładnie taki był nasz cel.
Sam Valente w decydującej fazie nie przebywał już na murawie. – Siedziałem w środku, bo dostałem czerwoną kartkę. Gdy padła bramka, i tak znalazł się w samym środku zamieszania. – W chwili, gdy strzeliliśmy gola, byłem w totalnym chaosie i dopiero później dotarło do mnie, że w ogóle nie powinienem tam być. Po prostu wbiegłem na boisko. Wraca do tego dnia jako do – wyjątkowego, chaotycznego, takiego, który zostaje w pamięci.
Kolejne zdjęcie przeniosło rozmowę do momentu jego transferu do Feyenoordu. Fotografia z prezentacji – czterej zawodnicy i helikopter w tle – symbolizowała nowy rozdział. – Myślę, że rozegrałem bardzo dobrą drugą połowę sezonu w Groningen. Od początku miałem w głowie, że po tym okresie chciałbym odejść, ale wszystko zależy od tego, jak się spisujesz i czy w ogóle pojawią się konkretne kluby – tłumaczył. Gdy zgłosił się Feyenoord, nie miał wątpliwości. – W tym momencie od razu pomyślałem: okej, tego właśnie chcę.
O wyborze przesądziło jego odczucie wobec klubu. – Feyenoord zawsze kojarzył mi się z ciepłym, rodzinnym klubem, takim, w którym widziałem siebie: ze względu na kibiców i styl gry. Po prostu widziałem się tam w całości.
Jednocześnie wracał myślami do tego, co zostawił w Groningen, zwłaszcza do relacji z trenerem. – Dick jest dla mnie kimś bardzo wyjątkowym i on o tym wie. Pomógł mi we wszystkim, dał mi wolność w drużynie, jeśli chodzi o poruszanie się po boisku i proszenie o piłkę. Prywatnie zawsze był dla mnie wsparciem. To właściwie taki przyjaciel.
Lot helikopterem podczas prezentacji był dla Valente szczególnym przeżyciem, zwłaszcza że zmaga się z lękiem przed lataniem. – Tak, boję się latać. Pomyślałem: dobra, po prostu wsiadam. Siedziałem z tyłu, mocno trzymałem fotel, oczy otwarte. Naprawdę bardzo mi się podobało – przyznał. Strach jednak nie zniknął. – Nie, nadal jest. Również europejskie wyjazdy są dla mnie wyzwaniem. Albo wsiadasz, albo zostajesz w domu, więc zawsze jadę. Gdy samolot czasem zaczyna opadać, mam spocone dłonie. Zawsze patrzę na innych, jak reagują. Wszyscy są spokojni, to mnie też uspokaja.
Następnie rozmowa zeszła na jego debiut w barwach Feyenoordu. – Po prezentacji naprawdę bardzo na to czekasz. To był jeszcze mecz europejski, eliminacje Ligi Mistrzów. Pełne de Kuip – to jest coś, o czym marzysz. To nagroda za lata pracy, że możesz być teraz w takim klubie. Presja, wielkie mecze przy pełnych trybunach – to działa na mnie bardzo dobrze. W takich warunkach czuję się świetnie i potrafię się tym cieszyć.
Valente opowiadał też o tempie, w jakim wszystko potoczyło się później. – Idąc do Feyenoordu, miałem jeden cel: jak najszybciej grać. U mnie nie ma czegoś takiego jak sezon przejściowy. Wiem, co potrafię. Zdałem sobie też sprawę, że w Feyenoordzie będzie mi łatwiej niż w Groningen. Grasz z lepszymi zawodnikami i na początku możesz skupić się głównie na sobie. Oczywiście, gdy rośniesz w zespole, zaczynasz myśleć o innych i im pomagać.
– Na początku jesteś tylko dla siebie. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Czasami nawet się nad tym nie zastanawiasz. Właściwie to nienormalne, że grasz wszystko i tydzień w tydzień możesz być ważny. To bardzo dobrze na mnie działa. Myślę, że widać u mnie dojrzałość – na boisku i poza nim. Im więcej grasz, tym więcej zbierasz doświadczeń. Jak na razie gram bardzo dużo, także w Europie. Czujesz, że każdego dnia się rozwijasz – jako człowiek i jako piłkarz – kontynuował.
Zmieniło się również jego życie prywatne. – Koniec z wychodzeniem na miasto. Teraz właściwie tylko siedzisz w domu. Włączysz film, Netflix, herbatka. W Groningen było zupełnie inaczej. Po zwycięstwach zawsze była wielka feta. W Feyenoordzie trzy dni później grasz mecz europejski. Nie, już nigdzie nie chodzę.
Kolejnym wybranym momentem była jego pierwsza bramka dla Feyenoordu, zdobyta w meczu z PSV. – Zmarnowałem wcześniej kilka okazji. To naprawdę jest mój punkt do poprawy. Już w młodzieżówce miałem z tym problem, w Groningen również. Trochę się od tego zdystansowałem, bo to nie jest moja najmocniejsza strona. Może zabrzmi to dziwnie, ale sam siebie tym nakręcałem i widziałem, że wpływa to na moją grę. Za każdym razem, gdy strzelam gola, cieszę się jak małe dziecko. To nawet nie była jakaś wyjątkowo ładna bramka, ale stadion oszalał. To był gol na wyrównanie. To są chwile, o których się marzy.
Absolutnym zwieńczeniem rozmowy był jednak jego debiut w reprezentacji Holandii. – Tak, myślę, że do tej pory to największy moment w moim życiu. To coś, o czym możesz sobie marzyć, ale co wydaje się kompletnie nierealne. To są zawodnicy, którymi grasz na PlayStation. Z kim grałem? Przede wszystkim z Frenkiem, to piłkarz, którego naprawdę uwielbiam oglądać. Na boisku emanuje spokojem, nigdy nie widać u niego stresu. To nie jest tak, że uważam się za jakiegoś amatora – przyjechałem tam też pokazać swoje atuty. Oczywiście, to inny poziom niż ten, na którym jesteś na co dzień, ale ostatecznie często dostawałem piłkę i to było wspaniałe. Tego, jak wyjątkowy jest taki moment, nie da się opisać słowami.
Komentarze (0)